Kwiatowa bransoletka
Ostatnio sporo się dzieje, doba się kurczy i trochę ciężko mi się „ogarnąć”, ale udało mi się wygospodarować trochę czasu dla koralików :) Jakiś czas temu natknęłam się na tutorial pokazujący wykonanie koralikowych kwiatuszków (i zrobienie z nich bransoletki). Na zdjęciach wyglądały na banalnie proste do zrobienia, więc jak tylko skompletowałam odpowiednie kolory koralików, to ochoczo zabrałam się do pracy :)
Problemem okazała się być… bariera językowa (bo kursik jest po rosyjsku, a ja niestety tego języka ni w ząb) :) Niewiele myśląc, skorzystałam z pomocy translatora… ale za wiele to nie pomogło. W tłumaczeniach były takie (nomen omen) kwiatki, że właściwie ciężko było zrozumieć sens – dla przykładu wrzucę tu mojego osobistego faworyta (cytuję): „w tej serii nasz wałek nabywa głośności” (koniec cytatu) :))) I weź człowieku zrozum o co chodzi*… Wobec takiego obrotu sprawy, zupełnie zrezygnowałam z czytania tekstu i skupiłam się na zdjęciach – tu muszę pochwalić autorkę tutka, bo fotografie są naprawdę pierwsza klasa, wszystko widać jak na dłoni i nawet nie trzeba się wiele domyślać :)
*(a chodziło o to, że kwiatek zaczyna się robić wypukły, Małż mi później przetłumaczył:))
Kwiatki okazały się być faktycznie proste do zrobienia, jednak trochę się przeliczyłam, bo nie myślałam, że będą takie czasochłonne :) Z ciekawości mierzyłam sobie czas i okazało się, że na wykonanie jednego potrzeba ponad półtorej godziny: 30 minut na „podstawę” i po 10 minut na każdy pojedynczy płatek. Bransoletka powstawała w sumie przez tydzień – codziennie wieczorem, na spokojnie po jednym kwiatuszku :)
Kolejnym problemem okazał się być brak odpowiednich złotych kółeczek do łączenia. Mogłam oczywiście po prostu zszyć kwiatki ze sobą, ale zależało mi na takim rozwiązaniu, bo dzięki niemu bransoletka jest bardziej plastyczna i fajnie się układa. Poza tym, w każdej chwili można łatwo pozamieniać kwiatki miejscami, kiedy najdzie ochota. Na szczęście tu z pomocą przyszedł mi Hubert, który po prostu zrobił kółeczka z drutu i voilà :)
Po ostatniej męce ze zdjęciami, którą zafundowały mi geometryczne kolczyki, nastawiłam się na powtórkę z rozrywki, ale… bardzo miło się „rozczarowałam”, bo bransoletka okazała się być niezwykle fotogeniczna :) Za to miałam problem z wyborem, które zdjęcia wstawić na bloga, bo wszystkie wyszły idealnie (ale takie dylematy to ja mogę mieć) :-)
Materiały: Toho Treasure Inside-Color Rainbow Crystal Pale Turquoise Lined oraz Ceylon Lt Ivory, TR 15/o PFG Starlight, szklane perełki „no name” w dwóch odcieniach beżu, metalowe kółeczka 9mm, karabińczyk, przywieszka z kokardką.
…
Bransoletkę posyłam na cykliczne kolorki :)
Akurat jej większa część jest utrzymana w tej kolorystyce – czyli cztery kwiatki z siedmiu (to już więcej niż 50%), a oprócz tego wszystkie perełki są w beżach, więc chyba się kwalifikuje, mam taką nadzieję :) Skoro jesteśmy już przy tym kolorze, to muszę przyznać, że bardzo go lubię (w niektórych pracach, gdzie jest sporo postarzania i we wnętrzach), ale jakimś dziwnym trafem w szafie znalazłam tylko jedną sukienkę – ecru w połączeniu ze złotem (upolowałam na wyprzedaży, przeceniona z 239zł na 29zł – interes życia:))) Do tej pory nie miałam żadnej biżuterii, która by do tej kiecki pasowała, więc bransoletkę zrobiłam właśnie z myślą o niej :-)
Odpowiadając na pytanie dodatkowe: w kwestii plusów już chyba wszystko zostało powiedziane, więc nie będę powtarzać po innych (ale w skrócie: to świetna zabawa); jakieś minusy na siłę pewnie by się znalazło, ale… no właśnie, po co szukać na siłę :)
PS: Wiem, że kolory mogą różnie wyglądać w zależności od monitora, więc dla pewności wrzucam jeszcze zdjęcie w towarzystwie fiolki z białymi koralikami – chyba widać różnicę :)
Skoro można, to korzystam z okazji i przyłączam się również do linkowego party :)
Dziękuję za odwiedziny i wszystkie pozostawiane komentarze, przesyłam życzenia pięknej pogody (u nas od kilku dni ciemno, pochmurno i z burzami) i do zobaczenia na blogach :-)