Kolejny ślubny anioł
Okazuje się, że powiedzenie „w marcu jak w garncu” jest jak najbardziej prawdziwe, bo pogoda zmienia się dosłownie co kilka minut. Tym sposobem, przez ostatnie dni zaliczyliśmy już chyba wszystkie pory roku: pracowałam w ogrodzie w krótkim rękawku, grzejąc się w słońcu, później przyszły wichury i ulewne deszcze, wieczorami mgły takie, że nic nie widać, pierwsza wiosenna burza (z gradem), a dzisiaj rano wszędzie było biało od śniegu (który już się stopił, bo znów świeci słońce). Zdecydowanie jest to miesiąc pełen niespodzianek i trzeba być gotowym na wszystko :)
Zgodnie z obietnicą, przychodzę dzisiaj z kolejnym podwójnym ślubnym aniołem (pierwszy do zobaczenia tutaj). Wspominałam, że powstał dla tych samych Nowożeńców, a historia w skrócie była taka, że ten poprzedni bardzo się spodobał babci Państwa Młodych, która stwierdziła, że to znacznie lepsza pamiątka niż zdjęcie ze ślubu… i dlatego powstało zapotrzebowanie na kolejny egzemplarz :) Wszystkie detale i kolorystyka miały zostać takie same, ale z jedną małą różnicą (ciekawe, czy zauważycie jaką) :-)
Tak samo jak w przypadku poprzedniego anioła, Panna Młoda jest w białej sukni, a Pan Młody ma grafitową szatę a’la garnitur, z białą koszulą i krawatem. Tym razem jednak Panna Młoda miała być namalowana bez okularów, bo okazało się, że częściej chodzi bez nich (i to jest właśnie ta jedyna różnica), Pan Młody został w okularach :)
Ten egzemplarz ma wymiary niemal identyczne jak jego poprzednik, czyli około 41 cm wysokości i 22 cm szerokości, a za aureolą jest schowany haczyk do zawieszenia na ścianie. Oczywiście może również stać, najlepiej z jakimś podparciem.
Nie mam niestety obu ślubnych aniołów na jednym zdjęciu, żeby zrobić porównanie, ale ten z dzisiejszego wpisu „tworzył się” w podobnym czasie co potrójny anioł przyjaźni oraz anioł dla pani doktor – dlatego zostawiam jeszcze garść zdjęć, na których występują razem :)
Ostatnia fotka z cyklu „nasza codzienność” :) Za każdym razem znajdzie się jakiś futrzak, który bardzo chce przeszkadzać pomagać pchając się przed obiektyw, a potem człowiek kombinuje, żeby to jakoś sensownie wykadrować. Spora część zdjęć trafia od razu do kosza, bo koty są ciągle w ruchu i się „rozmazują”, zasłaniają główny temat zdjęcia, szturchają aparat albo ustawiają się w najgłupszych możliwych pozycjach… Tym razem jednak wyszedł na tyle słodko i „nieuciążliwie”, że zostawiłam jak jest ;)
Na dziś to już wszystko. Jak zawsze, bardzo dziękuję za wszystkie wizyty oraz miłe komentarze pod poprzednim wpisem. Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia następnym razem :)