Lawendowy anioł

lawendowy aniołAle się porobiło – ostatni wpis dwa tygodnie temu, to do mnie zupełnie nie podobne :) Ale żyję i nawet całkiem nieźle się miewam – dziękuję tym, którzy trzymali kciuki – bo chyba podziałały :-)

Trochę ubolewam nad tym, że w kwietniu było tyle fantastycznych zabaw i wyzwań, a teraz zastał mnie koniec miesiąca i niestety już nie zdążę. Wczoraj jednak postanowiłam się zmobilizować, bo tym razem postawiłam sobie niemal za punkt honoru, że cyklicznych kolorków już nie odpuszczę :) W ogóle nie miałam „natchnienia” i wszystko szło mi jak po grudzie, ale koniec końców takiego anioła wymodziłam :)

anioł lawendowyJest on całkiem sporym egzemplarzem – mierzy sobie 45cm wysokości i 16cm szerokości. Namalowany jest na cienkiej (zaledwie 8mm) desce, więc samodzielnie raczej nie ustoi – ale za to na ścianę będzie wprost idealny :)

lawendowy aniołSuknię pomalowałam (albo raczej pomazałam) bez ładu i składu w różnych odcieniach fioletu, a nieco więcej problemów przysporzyło mi namalowanie lawendy. No właśnie, mam nadzieję, że to coś w ogóle lawendę przypomina, choćby z daleka :) To taki mój mały eksperyment z malowaniem przy pomocy gąbki i muszę przyznać, że ta metoda ma potencjał (chociaż tutaj jeszcze tego nie widać, ale jak na pierwszy raz chyba nie ma tragedii) :-)

anioł malowany na desceJak widać, jednak nadal mocniej ciągnie mnie w kierunku złotych skrzydeł :) Zostały pozłocone złotą pastą i postarzone kilkoma warstwami patyny – z widoczną strukturą drewna, tak jak lubię. Aureola, trochę kontrastująca, pomalowana jest jedną warstwą metalicznej złotej farby. Całość zabezpieczona lakierem akrylowym, miła i gładka w dotyku :)

drewniany anioł

Anioła posyłam oczywiście na Cykliczne Kolorki:

Fiolet ani mnie ziębi, ani grzeje :) czyli mam do niego stosunek zupełnie neutralny. Pewnie jakieś ciuchy w tym kolorze by się znalazły, ale w szafie jest on raczej w mniejszości (w domu zresztą też). Jeśli chodzi o nowego przyjaciela dla naszego Stefana, to zaproponuję (tu chyba oczywista oczywistość) – sowę :) Może jej być na imię Hermenegilda :) Stefcio miałby szansę zobaczyć świat z lotu ptaka i dosłownie bujać w obłokach :-)
Muszę się jeszcze nieco pokajać, że przez różne zdrowotne zawiłości nie dotarłam jeszcze do ponad połowy Kolorystek, ale dzisiaj i jutro to nadrobię. Nie będę się dłużej rozpisywać – lecę do Was :) Miłego tygodnia dla wszystkich zaglądających i do zobaczenia następnym razem :-)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *