Anioł i słoneczniki
Dzisiaj będzie niebiżuteryjnie, bo po początkowej wielkiej fascynacji
koralikami, nastąpiło jakieś zmęczenie materiału, więc dałam sobie
na wstrzymanie. U mnie to akurat normalna kolej rzeczy: każda nowa
technika musi iść po jakimś czasie w odstawkę, zanim na stałe zagości
w repertuarze :) Więc nie ma się czym przejmować, a koraliki na pewno
jeszcze wrócą… ale po przerwie. Jak długiej – tego jeszcze nie wiem :-)
A wracając do dzisiejszego tematu: van Gogh ze mnie żaden, ale też
nabrałam ochoty na słoneczniki :-) Tym bardziej, że te żółte kwiaty
kojarzą mi się z końcówką wakacji. Niestety, w powietrzu czuć już,
że lato nieubłaganie zbliża się ku końcowi, ale liczę na piękną jesień,
bo prognozy długoterminowe wspominają coś o ciepłym wrześniu :-)
Jak to zwykle u mnie bywa, do nauki malowania słoneczników
posłużył anioł na starej grubej desce – z białą suknią, która wręcz
straszyła pustką, więc aż się prosiło, żeby coś do niej domalować.
Tak więc trochę pomachałam pędzlem i chociaż nie jest idealnie,
to jednak „może być” :) Na pewno aniołowi wyszło to na dobre :)
Jest tu całkiem sporo złocenia pastą, cieniowania, patynowania i postarzania,
z zachowaniem widocznej struktury drewna. Całkowite wymiary deski to
30 x 17cm, z tyłu posiada haczyk do zawieszenia na ścianie. Ze względu na
gabaryty, jest przeznaczona do „zawiśnięcia”, ale z jakąś podporą też ustoi :)
Dziękuję bardzo mocno za wszystkie odwiedziny i komentarze
i ściskam ciepło (bo pogoda póki co jest raczej listopadowa) :-)