Parzenica
Wspominałam już kiedyś przy okazji, że po początkowej nagłej fascynacji koralikami i wciągnięciu się w oplatanie rivoli, nastąpiło dość szybkie ostudzenie zapału i… zwyczajne walnięcie ich w kąt, jak to często u mnie bywa przy poznawaniu nowych technik. Może „zmęczenie materiału”, a może „słomiany zapał” – nie mam pojęcia. Możliwe, że wszystko co nowe musi mi się „przegryźć” :) Później robótkom nie sprzyjał jesienny brak weny i w efekcie koralików nie zaszczyciłam spojrzeniem przez ostatnie 2 miesiące… ale niedawno znów nieśmiało zerknęłam do pudełka :) Tym razem nawet dokładnie wiedziałam czego szukam, bo…
… zamarzyła mi się parzenica :) Najlepiej taka do noszenia, w wersji biżuteryjnej. Tu należy się drobne wyjaśnienie, że wprost uwielbiam ten motyw! Nie wiem co on w sobie ma, ale już jako dziecko, będąc na Krupówkach, wodziłam tęsknym wzrokiem za różnymi dzwonkami, przywieszkami, pierdółkami i durnostojkami, których wspólnym mianownikiem było góralskie wzornictwo, w tym oczywiście wspomniana parzenica. Miłość do ludowych motywów z wiekiem nie osłabła (wręcz przeciwnie), dlatego bardzo fajnie pracowało mi się nad wcieleniem w życie najnowszego projektu :)
Wymyśliłam sobie parzenicę z koralików, której centralnym elementem będzie koral. To było naturalne i błyskawiczne skojarzenie (ten kamień często pojawia się w góralskiej biżuterii), udało mi się znaleźć odpowiednią pastylkę w swoich zbiorach i nie pozostało już nic innego jak tylko zabrać się do pracy. Ta w miarę łatwa część skończyła się w momencie oprawienia kamienia :) a później musiałam się naprawdę nieźle nakombinować, żeby wyszło mi to co sobie wymyśliłam. Siedziałam nad tym bite 2 dni, z czego pierwszy upłynął właściwie na samym pruciu jednej połówki i zaczynaniu od nowa niezliczoną ilość razy… a to się coś przekrzywiało, a to wyszło niesymetrycznie i wciąż od nowa poprawianie koncepcji, żeby całość w końcu „zagrała”. Kiedy pierwsza połówka została okiełznana, druga poszła już całkiem szybko :) Pozostało jeszcze zamocować na dole kryształową kroplę – a ponieważ wydawało mi się, że między koralem a kroplą jest dość pusto, zawiesiłam tam jeszcze mały koralowy „dzyndzel” (taki fajny kształt udało mi się wyszperać w woreczku z sieczką). Na górze przyszyłam szeroki tunel z koralików, który z łatwością zmieści dowolny sznur, łańcuszek czy rzemień, ale również… agrafkę – żeby zaadaptować wisior na broszkę :)
Parzenica ma 7cm wysokości, 5,5cm szerokości i jest dwustronna, z obu stron wygląda tak samo :) Przyznam nieskromnie, że jestem z niej dumna, bo wyszła dokładnie tak jak chciałam – jest pleciona na żyłce, więc jest dość sztywna i bardzo dobrze trzyma kształt, nic się nie przekrzywia, fajnie się układa. Ale największą satysfakcję mam z tego, że jest to mój pierwszy beadingowy projekt, który wykonałam od początku do końca, bez żadnych wzorów i tutoriali. Wiecie, to chyba ważna chwila w życiu, nowy etap :-) Prawdopodobnie nie ma takiej drugiej na świecie, więc… no cieszę się, tak zwyczajnie po ludzku :)))
Użyte materiały „w pigułce” – pastylka korala 19mm, koraliki Toho 15/o i 11/o Opaque Jet (z wyraźną przewagą tych pierwszych), szklana kropla, sieczka korala sztuk jeden i sporo żyłki :) Wymiary: 7 x 5,5cm.
Parzenica pięknie prezentowała się w jesiennych okolicznościach przyrody, ale dla zwolenników czystych katalogowych ujęć też coś się znajdzie :) Na tego typu zdjęciach widać wszystko do bólu, więc pozwoliłam sobie na prezentację ze wszystkich stron, nie mam nic do ukrycia :)
Jak już wspomniałam, wisior można z powodzeniem zaadaptować na broszkę – wystarczy przełożyć choćby najzwyklejszą agrafkę przez tunel z koralików i przypiąć w dowolne miejsce: do torby, swetra, marynarki, szala… ogólnie wszędzie gdzie nam odpowiada :) Zdjęcia robiłam „na szybko”, więc chwilowo musicie mi wybaczyć brak ciekawszych aranżacji (jak złapię chwilkę czasu to postaram się nadrobić), a poniżej przykładowa fotka z szalem:
Parzenicowy broszko-wisior zgłaszam na wyzwanie „Podhale” w Kreatywnym Kufrze. Swoją drogą, sama się zdziwiłam jak wiele osób miało podobne skojarzenia w związku z tym tematem :) Ale to tylko pokazuje jak silny i jednoznaczny jest to symbol, charakterystyczny przecież dla góralskiego zdobnictwa. Pomyśleć tylko, że początkowo był wyszywany na spodniach dla wzmocnienia materiału w miejscach narażonych na przecieranie :) Tak więc na brak parzenic w wyzwaniu nie można narzekać, a jedna dodatkowa „wte czy wewte” chyba różnicy nie zrobi :)
…
Parzenica powędruje również do Szuflady na wyzwanie „Czerń z czymś„. U mnie ta dominująca czerń jest z dodatkiem czerwieni – jednym średniej wielkości, a drugim naprawdę malutkim :)
Ufff… no i już, koniec. Naczytaliście się dzisiaj :) ja też trochę się namęczyłam z wyprodukowaniem takiej ilości tekstu :) więc żegnam się szybciutko… i do następnego :-)